Dzisiejszy dzień upływa nam już mniej aktywnie. Pogoda jest mniej sprzyjająca niż wczoraj. Jest dość pochmurno i na wysokości naszego miasta w zasadzie jesteśmy w chmurach. Widoczność słaba, więc i na żaden dalszy trekking się nie wybieramy. Ponieważ samo miasteczko do największych nie należy i zwiedzenie go zajmuje może z 1,5h, postanawiamy pozwiedzać okolice. Na chybił trafił obieramy kierunek i idziemy przed siebie. Wychodzimy poza miasto i przynajmniej mamy chwilę spokoju. Bez próbujących coś wcisnąć kobiet Hmong, bez panów usiłujących wypożyczyć nam skutek itd...
Wieczorem pakujemy się w busika i jedziemy do Lao Cai na powrotny pociąg do Hanoi. Na dworcu pojawiamy się jakieś 30 min przed planowanym odjazdem. Widzimy pociąg stojący już przy peronie, ale nie zostajemy wypuszczeni z dworca na peron. O co cho? Wyjaśnienie znajdujemy na tablicy informacyjnej. Aktualnie przed naszymi oczami stoi nie nasz pociąg, a na peron są wpuszczani tylko podróżni jadący właśnie tym pociągiem. My musimy poczekać na podstawienie naszego pociągu i dopiero wtedy zostaniemy wpuszczeni na peron. Przynajmniej nie będziemy mieć problemu ze zlokalizowaniem pociągu ;)
Tym razem w przedziale podróżujemy w międzynarodowym gronie. Towarzyszami podróży okazują się być Nowozelandczyk, który mieszkał z nami w hotelu Summit oraz Szwajcar, bez pamięci zakochany w Sapie.
Tym razem podróż minęła bez wietnamskich ciekawostek. :)