Spać się jednak nie dało. Nasze okna wychodziły na jakiś klub. Pół nocy leciały afrykańskie przeboje disco. A okna jakoś nie były dźwiękoszczelne. Do tego walczyliśmy z komarami. Nie ma co prawda ich zbyt wiele, ale rodzaj moskitiery jaki sobie wymyślili właściciele hotelu odbiega dalece od normy. Wokół łóżka zainstalowali karnisz i powiesili firankę. Szczelne to może i jest ale chyba przed chrabąszczami, bo komarów na pewno nie zatrzymuje.
Po tak cudownej nocy ściągamy jakoś nasze zwłoki na śniadanie i punktualnie o 7:30 wyruszamy do parku Nakuru. Stan wody w jeziorze okazuje się być bardzo wysoki. Jeden z budynków przy głównej bramie jest zalany do połowy.
W parku udaje nam się zaobserwować parę gatunków zwierząt. Wypatrujemy pawiany i nosorożce. Nie udaje nam się niestety zlokalizować lamparta. No trudno. Z wielkiej piątki kenijskiej mamy czwórkę. I tak nie jest źle. Docieramy też do siedliska flamingów. Niestety nie ma ich aż tak dużo i nie są tak ślicznie różowe. Podobno wszystko przez wysoki poziom wody. Nie rozwijają się wtedy jakieś roślinki, a jak nie ma roślinek i flamingi ich nie jedzą, to nie robią się różowe. Są jakoś tak trochę wyblakłe.. ;)
Przy okazji spotykamy kolejną rodaczkę. Ola postanowiła zrobić sobie naprawdę porządne wakacje. Zwolniła się z pracy, sprzedała mieszkanie i wyjechała w półroczną (z założenia) podróż po Afryce. Rozpoczęła podróż w Nairobi, a zakończyć ją planuje w RPA. Do pozazdroszczenia :)
Droga powrotna znowu nam się ciut dłuży. Znowu wąskie, kręte drogi i znowu masa starych ciężarówek przed nami. Znowu wyprzedzanie na granicy szaleństwa. I znowu samochody leżące w rowach. I znowu pada!!! Co z tą pogodą? Nie ma dnia bez deszczu.. Musi chociaż pokropić, ale musi... A raczej częściej leje niż kropi. Nawet Kenijczycy są zdziwienie, że pogoda zachowuje się już jak w porze deszczowej. Liczymy na to, że będzie lepiej. Wolałabym, żeby mi tu cały miesiąc nie lało.
Taa.. Przestało padać, zaczęło lać. Wycieraczki pracują na całego. Rady nie dają. Kałuże robią się już na całą szerokość drogi. Samochody chlapią niemiłosiernie. O czym ma okazję przekonać się Elsa. Przy jednym z konkretnych chlupnięć zostaje cała mokra. Patrzę z niedowierzaniem, bo przecież okno jest zamknięte. Ale okazuje się, że jak w oknie brak uszczelki to tak się może skończyć.. Przy dźwiękach radosnej kenijskiej muzyki, dobry humor nas i tak nie opuszcza. Ale gdy w radio puszczają kawałek „It’s a wild world” stwierdzam, że idealnie pasuje do okoliczności. :)
Przed Nairobi klasycznie musimy odstać swoje w korku. Przy okazji na odcinku kilometra mijamy kilka wypadków. Zaczynam podejrzewać, że to jakiś sport narodowy.. Tutaj ciężarówka leży na boku, tam dwie osobówki postanowiły zawrzeć bliższą znajomość, a to inna stwierdziła, że fajnie będzie do rowu wjechać. Kenijski styl jazdy. Nic dziwnego, że jest tak niesławny.