27.02. No to gdzieżby indziej się wybrać w urodziny Jacentego, jeśli nie na stadion FC Barcelony..? No przecież nigdzie indziej, zatem wyruszamy na Camp Nou.
Dojazd do Camp Nou nie stanowi żadnego problemu. Parę stacji metra, kilka minut spacerem i docieramy na miejsce. Kupujemy bilety, stając się ubożsi o 22 Euro z łebka i możemy rozpocząć "przygodę" z FCB :) Stadion z zewnątrz nie robi piorunującego wrażenia. W dwóch słowach można powiedzieć - kupa betonu. Jednak ma już przecież swoje lata i nie można oczekiwać od niego futurystycznego wyglądu. Wchodzimy do środka. Na dzień dobry sala stanowiąca muzeum osiągnięć Barcelony, pełne pucharów i uzyskanych tytułów, a także opowiadające jej historię, pełne zdjęć, filmów i multimedialnych akcentów.
Dalej jesteśmy kierowani do szatni, przechodzimy przez salę konferencji prasowych i wyjściem dla piłkarzy udajemy się na murawę. Od środka stadion robi zupełnie inne wrażenie. Można powiedzieć, że z zewnątrz jest zupełnie niepozorny. W ogóle nie widać jego ogromu i potencjału. Dopiero będąc wewnątrz, można poczuć potęgę tego miejsca. Pstrykamy fotki i udajemy się do stanowisk komentatorskich na samej górze stadionu. Ci to mają doskonały widok na murawę... ;) Na koniec przechodzimy oczywiście przez sklep kibica. Zostawiamy w kasie parę Eurosów i opuszczamy stadion. Do zobaczenia następnym razem. Może nawet na jakimś meczu :D
Nie mając opracowanego planu na dalszą część dnia postanawiamy udać się w kierunku Klasztoru de Pedralbes. W międzyczasie zaliczam szybką rozmowę z Joanną, która pociesza nas, że w Polsce to czapka+rękawiczki stanowi nieodłączny zestaw próby wyjścia na zewnątrz. No w sumie my też czapka... A, że z daszkiem, bo tak słońce świeci, to już szczegół ;)
Spacerkiem dochodzimy do Parku de Pedralbes. Dość mały ale bardzo spokojny. Siadamy na ławeczce by chwilę odpocząć..
A może jeszcze chwilkę dłużej.
Albo jeszcze chwilkę...
Po kilku powtórkach próbujemy jednak ruszyć dalej, co z nie lada wysiłkiem ale w końcu nam się udaje. Zmierzamy aleją de Pedralbes (dla odmiany) w stronę klasztoru. Po drodze podziwiamy okolicę. Zdaję się, że weszliśmy do tej bogatszej części Barcelony. Ładne, nowe budynki, bardzo zadbane.. Udaje nam się nawet odnaleźć podobno słynną bramę ze smokiem autorstwa Gaudiego. Jak dla mnie szału nie ma, ale przewodnik podpowiadał, że trzeba zobaczyć... Generalnie, dobrze, że była po drodze. Specjalnie - nie warto... Dochodzimy w końcu do klasztoru. Podziwiamy go jednak tylko z zewnątrz. Zwiedzanie jego wnętrza postanawiamy zostawić sobie na naszą następną wizytę w BCN.