To była najdłuższa noc w moim życiu... Na lotnisko zebraliśmy się koło 22, po nieudanej próbie zaliczenia choć krótkiej drzemki. Dojazd na lotnisko zajął nam jakieś 40 minut. No dobra. To jesteśmy na lotnisku. I co dalej...? Nie ma jeszcze 23, a nasz lot jest o 6.30 rano. Wypiliśmy po herbacie i spróbowaliśmy się jakoś ulokować do spania. Łatwe to nie było, gdyż metalowe lotniskowe krzesła wyjątkowe kiepsko się do tego nadawały, a pooddzielane oparciami zmuszały do wyjątkowo wyszukanej ekwilibrystyki przy każdej próbie ułożenia się w pozycji bardziej poziomej.. ;)
Suma sumarum - niewiele pospaliśmy. Raczej można powiedzieć przybraliśmy pozycje siedząco-leżące z pół zamkniętymi oczami. Ciut lepiej prezentowały się miękkie siedziska już za bramkami kontrolnymi, ale tam z kolei pojawiła się gromadka wyjątkowo ożywionych, jak na tę porę dnia dzieci... Jednym słowem - spać nam nie dane ;)
W końcu z małym poślizgiem wchodzimy na pokład samolotu i wyruszamy w kierunku Majorki. Mieliśmy nadzieję na trzy minuty drzemki podczas lotu ale i tu musieliśmy o tym zapomnieć. Mieliśmy za to okazje poczuć się jak na jarmarku. Mogliśmy nabyć perfumy, aparaty, karty zniżkowe a nawet losy na loterię. Wszystko w ciągu 35-minutowego lotu. Ciekawe co Ryanair sprzedaje na dłuższych trasach ;) Ale nic to. W końcu lot kosztował nas 24 Euro w dwie strony, więc możemy im darować ;)
Lotnisko w Palmie okazuje się być całkiem spore i nowoczesne. Pierwsze co, udajemy się oczywiście na jakieś śniadanie, a zaraz potem wypożyczyć samochód.
Nowiutkim, bielutkim VW Polo udajemy się do centrum Palmy. Parkujemy auto, wrzucamy parę drobnych do parkomatu i wyruszamy zwiedzać. O tak wczesnej porze katedra w Plamie jest jeszcze zamknięta, więc postanawiamy porozkoszować się morskimi widokami z plaży. Zaliczamy szybki spacer po mieście i wracamy do katedry. Jest to kolejny budynek architektury sakralnej, który naprawdę robi wrażenie. Po pierwsze jest ogromna, a po drugie niesamowita gra światła i kolorów w jej wnętrzu jest wprost nieziemska. Wszystko oczywiście zasługa Gaudiego.
Po ponad dwugodzinnym spacerze wracamy do auta. Za wycieraczką znajdujemy mandat od straży miejskiej za przekroczenie czasu parkowania. Kwota - skromne 60 Euro. Pięknie. Całe szczęście z pomocą przychodzi nam uprzejmy mieszkaniec Majorki. Tłumaczy nam jak mandatu można uniknąć i zgodnie z jego instrukcją wrzucamy do parkomatu dodatkowe 6 Euro i anulujemy mandat.
Bogatsi w doświadczenia wyruszamy w kierunku Soller. Cel - dotrzeć na północną stronę wyspy i wrócić naokoło drogą widokową. Z Palmy do Soller można dostać się na dwa sposoby. Albo nowym tunelem, albo starą drogą wiodącą przez przełęcz. Oczywiście wybieramy tę drugą opcję. Droga przypominana alpejskie trasy. Widoki równie piękne. Muszę przyznać, że już na początku wyprawy Majorka bardzo miło mnie zaskoczyła. Na trasie spotykamy sporą liczbę rowerzystów. Szczerze ich podziwiam. Nasza Polóweczka momentami odczuwa podjazdy, więc nie chcę wiedzieć co czują ich łydki..
Tym oto sposobem docieramy do miasteczka Soller...