Dzisiejszy dzień utwierdził nas w przekonaniu, że Wietnam generalnie nas przerasta. Przynajmniej pod względem przepisów ruchu drogowego. A w zasadzie ich braku. Z tego, co zaobserwowaliśmy, jedyną uznawaną tu zasadą jest trąbienie. Zawsze, na każdego, z powodu lub też bez... Światła na skrzyżowaniach są, ale nie obowiązują nawet gdy działają. Stoi człowiek ze stron dalekich europejskich na skrzyżowaniu ze światłami. Czeka grzecznie na zielone. Gdy się zapala stawia krok do przodu. KLAKSON. Zdezorientowany rozgląda się dookoła siebie. Zielone dla pieszych, a jadą skutery. Co jest??? Czyli światła to żaden dla nas ratunek. Musimy po prostu opanować miejscową sztukę przechodzenia przez ulicę. Slalom między skuterami. Tutejszym idzie to bezproblemowo. My mamy jeszcze pietra próbując przejść przez ulicę, po której w naszym kierunku z prędkością prawie że światła nadjeżdża chmara szerszeni... Znaczy skuterów. Ale różnica to prawie żadna ;)
Całe szczęście jakimś cudem nie daliśmy się zabić i po całodziennym zwiedzaniu miasta wieczorem wsiadamy w nocny pociąg do Sapy. Bilety załatwialiśmy w hotelu. Koszt przejazdu to 35$ od osoby w jedną stronę. Czyli super tanio nie jest. Ale za tę cenę otrzymujemy 4-osobowy przedział tzw. soft-sleeper i przydziałowo butelkę wody ;)