Po powrocie z lekką wątpliwością, ale jednak, decydujemy się pójść do wioski masajskiej. 20$ od łebka jeszcze przeżyjemy,a skoro już tu jesteśmy...
Z naszego campu do wioski prowadzi nas jeden z jej mieszkańców. Zajmuje to raptem kilka minut spacerkiem. Przed wioską wita nas jej wodzu i zapowiada jakie to cudowne doświadczenia będziemy mieli okazję przeżyć, gdy wkroczymy do świata Masajów. W tym obliczu 20$ wydaje się być oczywiście ceną tylko symboliczną. Dobra, niech mu będzie.
Zleciało się zatem męskie towarzystwo w wieku różnym. Na dzień dobry odtańczyli taniec radości po zabiciu lwa. Poskakali, pośpiewali. Szlus. Potem wodzu prowadzi nas do wnętrza wioski. Opowiada o zwyczajach. Wszak ciekawostką dla dzikusa z Europy jest fakt, że za żonę płaci się krowami, a jak skaczesz wyżej niż kolega to dostajesz zniżkę (dosłownie). Biały też jakoś dziwnie się patrzy, a przecież to normalne,że ma się kilka żon. Za to Masaj przeciera oczy ze zdumienia, gdy słyszy, że w tej dziczy na północy kobieta też może sobie sama wybrać męża. Mało tego! Może go sobie nawet zmienić, jak jej nie będzie pasował. No, nie do pomyślenia!
Dalej słyszymy, jak to wspaniałym budulcem na dom jest krowie łajno. Nie wiem czemu Elsa nagle zamarła, a tak czule przed chwilą głaskała ścianę jednego z domów. Obchód po włościach zrobiony. W zasadzie to nie bardzo potrafię znaleźć różnicę między przydomowym ogródkiem, placem zabaw dla dzieci a zagrodą dla zwierząt. Wszędzie wszystko tak samo obsrane.
Potem brat wodza zaprasza nas do swojego domu. Rewelacja. Krowie łajno z ogniskiem w środku. Oczy szczypią niemiłosiernie, bo w domku znajduje się tylko jedno malutkie okienko. Hmm... Okienko.. Taka szpara w krowich odchodach. Wygląda, jakby w tym miejscu zapomnieli dolepić. W każdym razie - większe być nie może. Wiadomo - komary. Gdy usiedliśmy na ławce... Chwila!!! A luz... Drewniana :) ...oczy zaczęły funkcjonować względnie normalnie. Dym unosił się ponad naszymi głowami. No i tak... Te dwa metry tu - to kuchnia, tamte 2,5 zaś - o sypialnia dorosłych, tu obok - komórka dla dzieci, a za ścianą - salon dla owiec. Słowo honoru. Owce miały większy "pokój" niż ich dzieci.
No i jak nam się podoba?
No... Ciekawa koncepcja..
Macie podobne u siebie?
Raczej nie bardzo...
Potem znowu kilka historii "A bo u nas to..." kobieta buduje dom. No jak to? A tak to. A co w tym niby takiego dziwnego? Dzieci rodzi, to i dom buduje. Dom trzeba ogrzać, to i opał znosi. A że dom korniki zjadają, a placki odpadają, to kobieta musi się co 9 lat w tym gównie babrać. A mężczyzna? A mężczyzna to ma bardziej odpowiedzialne zajęcia. Jedzenia na ten przykład pilnuje. Czytaj - owce i kozy biegają, a facet leży pod drzewem i zastanawia się nad sensem życia. Oprócz tego tańczy, skacze, śpiewa i zbiera punkty do zniżki na zakup żony..
Coraz bardziej mi działają na nerwy. A apogeum osiągam, gdy słyszę, że kasa, którą daliśmy na wejście była dla społeczności masajskiej (na szkołę - podobno), a teraz oni by chcieli byśmy domostwo wsparli. Oni nam tu dają dwie masajskie bransoletki za jedyne 5000 szylingów. Prawie że ten śliczny inaczej młodzieniaszek dostaje ode mnie ławką, na której siedzę. Ratuje go tylko to, że siedzi na niej też Jacek, więc jej nie ruszę. Staje na 3500 szylingów, za co i tak mam ochotę ich pozabijać. Zdzierstwo pełną gębą. Przerobią paru takich turystów dziennie i będą mi wmawiać, że oni biedni. W sklepie jedyne, co kupują, to cukier. Resztę mają u siebie. Za czynsz nie płacą, za wodę też nie, za prąd tym bardziej, bo nie ma. Za to panowie zegarki na rękach mają pierwsza klasa.
Wychodzimy na zewnątrz. Przed domem siedzi kobieta z dwójką dzieci. Zdaje się, że to żona Masaja, który nas gościł. W zasadzie - jedna z żon, bo ma cztery. Buźkę ma ładną, subtelną i jakiś intrygujący wyraz oczu. Pytam jej zatem, czy mogę zrobić zdjęcie. Speszona odwraca twarz. Chyba nie jest przyzwyczajona,by ktoś pytał ją o zdanie i jeszcze oczekiwał odpowiedzi. Pstrykam zatem fotkę i uprzejmie dziękuję. Znowu wbija wzrok w ziemię. Jezu... Chyba im jednak zaraz przypierniczę...
Nic to.. Czekamy na resztę. W międzyczasie znowu krótka wymiana informacji międzykulturowych.
Są u Was lwy?
Nie ma.
A są słonie?
Nie ma.
To może macie żyrafy?
Nie mamy.
W ogóle nie macie dużych zwierząt?
Mamy. W zoo.
A w mieście?
Psy i koty. Raczej nieśmiercionośne.
Robią wielkie oczy, jakby odpowiedzi faktycznie ich dziwiły. A wiadomo, że te same pytania zadali już 1000 innym turystom i usłyszeli 1000 takich lub podobnych odpowiedzi, więc dziwi mnie ich zdziwienie. Chyba wyjątkowo krótką pamięć mają.
W końcu dołączyli pozostali. Równie skrzywieni, jak my. Jakby tego było mało, szefu zaprasza nas na targ, na którym żony wystawiają różne przedmioty. O nie! Już kupiłam najdroższą bransoletkę w moim życiu. Mowy nie ma! Nic nie kupuję. Stoję zatem na środku i nie mam zamiaru oglądać. Reszta też jakoś mało chętna, więc wodzu w końcu odpuszcza i odprowadza nas do campu..