6:00 - pobudka
6:30 - śniadanie
7:00 - wyjazd
Pakujemy się do busa i pełni zniecierpliwienia jedziemy do parku. Przy bramie wjazdowej dopadają nas masajskie kobiety. Mają do sprzedania tysiące wyrobów. A może bransoletkę, naszyjnik, figurkę, kocyk... Są dość namolne i pewnie dlatego odchodzą z niczym. Nie przeszkadza to jednak jednej z naszych współtowarzyszek zamienić paru zdań z jedną z przedstawicielek masajskiego plemienia. Jedna chwali się, że ma już 7 dzieci, a "nasza" z kolei, słysząc to, wpada w przerażenie. Masajka wyjątkowo serdecznie znowuż "naszej" współczuje, gdy dowiaduje się, że ta w wieku starczym 23 lat, nie posiada jeszcze męża, a tym bardziej dzieci. Taka drobna różnica światopoglądów. Tymczasem ruszamy dalej, zostawiając panie w pełnej gotowości do ataku na następny bus z turystami.
Pogoda, jak złoto. Słoneczko pięknie przyświeca. Mega ciepło, a to dopiero ranek. Mamy szczęście. Na dzień dobry trafia nam się okazja wspólnego ucztowania z lwami, które rozpracowują nocą upolowanego bawoła. Coś niesamowitego. Spędzamy tam chyba z pół godziny. Ale możliwość oglądania z odległości 2 metrów czegoś, co do tej pory mogliśmy zobaczyć tylko na ekranach telewizorów czy komputerów, po prostu nie pozwala nam się stamtąd ruszyć...Gdy jednak w końcu nasyciliśmy swoje oczy, ruszamy na dalsze poszukiwania. Lwy, bawoły, żyrafy, słonie, bliżej nieznane gatunki ptaków..
W porze lunchu zasiadamy na kocach pod drzewem. Picnic pełną gębą na masajskiej ziemi. Tym fajniej, że trafiła nam się super grupa. Mamy naszego kolegę z Rosji poznanego już wcześniej w hotelu, parkę Hindusów z Kanady i trójkę znjaomych, którzy, jak się okazało, poznali się dopiero w Nairobi jakiś tydzień wcześniej. Wszyscy przyjechali do Kenii na wolontariat i wylądowali w jednym ośrodku. Jest zatem szalona Włoszka - Giulia, Elsa z Holandii i Axel z Francji. Przesympatyczni młodzi ludzie, którzy na pracy z dziećmi spędzą w Kenii blisko dwa miesiące. Dodatkowo mają też wystarczająco wolnego czasu, by móc też trochę pozwiedzać.
Przy okazji mamy jeszcze atrakcję w postaci zakopania się samochodu, który jechał tuż za nami.
Gdzieś na bocznej części równiny jechały sobie dwa autka - "nasze" i "ichnie". W pewnym momencie autka trafiają na błotko, które po wczorajszej burzy powstać miało prawo.
Autka stają, kierowcy wysiadają, profesjonalnie stan rzeczy patykiem badają.
Myślą, obliczają i tak postanawiają:
Pierwsze autko, czyli "nasze", rzecz pokona w pełnym gazie
Drugie autko, znaczy "ichnie", przepełznie powoli.
Sprawa była krótko. Długo to nie trwało.
Nasze przejechało. Ich się zakopało.
Wychodzą kierowcy, znów myślą i mierzą.
Jak to się stało? Swym oczom nie wierzą.
Cóż robić brachu? Łap się do roboty..
By ruszyć to auto trza morskiej piechoty!
Lina podpięta, więc panowie pchajcie!
Wszak my nie chcemy tu zostać w tym aucie!
Prób kilka odbyto, wypchnąć się nie dało
Czekać muszą, by inne auto pomóc przyjechało..