30.04.2008r... czyli początek ukochanego Polaków długiego weekendu majowego. Naszego też! :) Plany? Sudety!! Dlaczego? Bo nigdy jeszcze nie byliśmy i to już powód wystarczający. Cztery dni do zagospodarowania, na razie w sposób bliżej nieokreślony.
Jedziemy we trójkę - ja, Piotr i Krzysztof. Ze względów różnych nie jedzie Młoda... Po ujrzeniu cudownie pojemnej, a jednak wypełnionej po brzegi możliwości Pandy Krzysztofa, stwierdzam, że Młoda po prostu wie, co robi... Z przodu miejsca, wiadomo ile, z tyłu za to Piotr ma cudownego kompana na czas podróży w postaci swojego wielkiego plecaka. Szans nie było, aby dał się upchnąć w "450 litrowy" bagażnik Pandy.
Ruszamy! Krzysztof ustawiony! (Hołowczyc oczywista ;)) Tak mniej więcej, przynajmniej.
Po paru długich godzinach jazdy, rozjechaniu kota i lekkim błądzeniu docieramy na miejsce...
Przy czym "docieramy na miejsce" wymaga sprostowania. Docieramy w okolice miejsca, w którym mieliśmy znaleźć camping... Może on gdzieś i tu jest, ale o godzinie 2 am, przy bezksiężycowej nocy i zerowej cywilizacji dającej choć trochę światła raczej go nie znajdziemy... Trudno. Pojeździliśmy już wystarczająco po tutejszych bezdrożach, przy okazji spotykając kilka radosnych sarenek, które na widok świateł samochodu o tej godzinie, na takiej drodze, robiły dość zdziwione oczy i wykazywały średnie chęci ustąpienia nam drogi... W końcu my tu jesteśmy u nich... Może i piknie, ale ile tak można! Poddajemy się. Zatrzymujemy samochód w jakiejś leśnej zatoczce i rozbijamy namiot. Około 3 zapadamy w słodki sen...