O nieludzkiej godzinie docieramy do Berlina ZOB. Jest 6:30 rano, pochmurno i zimno. Stoimy przed planem miasta i nie bardzo wiemy, co mamy ze sobą zrobić. Przygotowani jesteśmy w stopniu zerowym i nie wiemy nawet, w którą stronę musimy się udać… W końcu wyciągamy wydrukowany plan z propozycją trasy zwiedzania i postanawiamy się go trzymać. Później okaże się, że ta trasa, to nic innego, jak trasa przejazdu autobusów typu sightseeing. W związku z tym trasa nie należała do najkrótszych, ale to później…
Póki co, z racji wczesnej godziny, idziemy z buta w stronę początkowego punktu z naszej mapki zwiedzania. Schodzi nam się z tym godzinę. Mijamy zatem po drodze Kanzlereck i dochodzimy do Centrum handlowego KaDeWe. Z racji wczesnego poranka, na zakupy się jeszcze nie udamy… ;)
Stamtąd kierujemy się w stronę ulicy Tiergartenstrasse. Wchodzimy tym samym w dzielnicę ambasad. Niektóre z nich są do prawdy imponujące… Trochę parkiem Tiergarten, trochę ulicą docieramy w końcu do Potsdamer Platz, na którym mieści się budynek Sony Centre, wraz z charakterystycznym dachem. No tak.. Obejrzeć, obejrzeliśmy. Fotkę cyknęliśmy i w sumie co tu się zachwycać takim prawie warszawskim Metropolitanem. Większą uwagę przykuwa Lego-Żyrafa Chyba nie ma turysty, który nie zrobił sobie z nią zdjęcia… Wiek roli nie odgrywa ;)
Dalszy plan zwiedzania wprowadza nas w bardziej interesujące nas części miasta. W pierwszej kolejności dochodzimy do muru berlińskiego.
Z całego muru dzielącego kiedyś Berlin pozostał tylko ok. 300m odcinek. Gdzieniegdzie już mocno podniszczony, z wystającymi prętami i dziurami w niektórych miejscach. Jednak od patrzenia na tę budowlę aż skóra cierpnie, jak człowiek wyobrazi sobie, co ten niepozorny 2,5 metrowy mur oznaczał jeszcze nie tak dawno. Moją uwagę przykuwa napisany sprayem napis „WHY?”. Chyba jest wymowny sam w sobie…
Obok muru zorganizowana jest też wystawa zdjęć, stanowiąca krótką historię muru, Hitlera i Berlina w czasach przed- i powojennych.
Znajduje się też tutaj budynek Centrum Dokumentacji Historii Muru Berlińskiego. Znajdziemy w nim niezliczoną ilość fotografii opowiadających historię muru i wydarzeń w czasach wojny. Dodatkowo każda kategoria zdjęć jest uzupełniona opisem w języku niemieckim i angielskim. Trzeba przyznać, że niektóre z nich są naprawdę okrutne. Cała wystawa zorganizowana jest tak, by dawała niepodważalne świadectwo jakim okrucieństwem jest wojna.
Po obejrzeniu wszystkiego na spokojnie udajemy się do następnej „pamiątki” tamtych czasów – Checkpoint Charlie. Przejście między amerykańską a radziecką strefą Berlina. Pierwsze co uderza – dziki tłum. Na dokładkę ulica, na której stoi budka strażnicza jest normalnie użytkowana przez samochody, więc żeby np. zrobić zdjęcie trzeba uważać na przejeżdżające auta. Turyści, jak wiadomo, uważają albo i nie, więc powoduje to czasami małe zamieszanie. Oprócz samej budki stoi też tutaj bilbord, na którym z jednej strony widzimy zdjęcie żołnierza amerykańskiego, a na drugiej radzieckiego. Miejsce ogólnie ciekawe, ale mega zatłoczone, więc udajemy się dalej.
Kierujemy się w stronę Gendarmenmarkt – uznawanego za jeden z ładniejszych placów Europy. I faktycznie docierając na miejsce stwierdzamy, że zasługuje na tę ocenę. Na sporej przestrzeni wybudowane są trzy charakterystyczne budynki: dwa bliźniacze muzea – Franzosischer Dom i Deutscher Dom, które pierwotnie miały być kościołami oraz Konzerthaus.
Powoli zaczynamy się robić głodni. W końcu ostatni posiłek to kanapki jedzone jeszcze rano na szybko w autobusie. Ale póki co zabijamy myśli o jedzeniu i brniemy dalej w berlińskie ulice. Kierujemy się na Aleksanderplatz i zastanawiamy czy wieża telewizyjna będzie czynna, bo fajnie byłoby na nią wjechać. Gdy docieramy okazuje się, ze nie wjedziemy. Wieża, co prawda, jest czynna ale jest tak dziki tłum ludzi, że sobie odpuszczamy. Zgodnie z podawaną informacją czas oczekiwania na wjazd to trzy godziny. Prawie jak kolejka na Kasprowy…
Wieży zatem nie ma. Ale jest Subway. Jedyny obiad jaki mieści się w naszym wyjazdowym budżecie ;)
Najedzeni możemy wyruszać dalej. Docieramy do Pomnika Ofiar Holocaustu. Składa się z ponad 2700 bloków betonowych różnej wysokości. Dla części widzianych przez nas osób jest to miejsce zadumy, dla niektórych miejsce spotkań, dla dzieci miejsce zabawy. Każdy ma swoje odczucia i przemyślenia.
Raptem jedną ulicę dalej mamy już Bramę Brandenburską. Monumentalna budowla, która stanowi również wyznacznik najpopularniejszej chyba części Berlina. Tłumy nieprzebrane. I turystów i miejscowych. W jedną stronę patrząc szeroka aleja Unter den Linden, w drugą stronę – rozpoczynający się park Tiergarten i ullica 17 Czerwca, na której dzisiaj akurat odbywa się jakiś dziwny zlot. Jedna grupka promuje maryśkę, druga związki homo, inna rozkręciła muzykę techno, jeszcze inna jakiś punk… Przeszliśmy całe to zgromadzenie i doszliśmy do Siegessaule. Jesteśmy już tak padnięci po tym łażeniu, że postanawiamy klapnąć w pobliskiej knajpce na skraju parku. Zimna cola i piwo powinny postawić nas na nogi, przynajmniej na tyle, by dotrzeć do hotelu ;)
Jak usiedliśmy, tak stać nie możemy. Do hotelu mamy jeszcze kawałek. Analizujemy mapę i próbujemy wybrać najkrótszą możliwą wersję. Jest już 19.30 a my od 6.30 non stop łazimy po Berlinie. Wizja dotarcia do hotelu i walnięcia się na łóżko jest na tyle kusząca, że postanawiamy w końcu ruszyć w drogę. Mijamy berlińskie zoo i docieramy do ulicy Kurfurstendamm. Najsłynniejszej ulicy handlowej Berlina. Faktycznie – sklepów zatrzęsienie. Począwszy od sklepów na średnią kieszeń a skończywszy na sklepach Coco, LV, EA i tym podobnych. Ale wystawy pooglądać można ;)
Koło 20.30 docieramy do hotelu. W końcu!! :D